środa, 23 października 2013

Czerwone Wierchy. Małołączniak zdobyty !

W Tatrach przepiękna, złota jesień. Codziennie rano, jadąc z dzieciakami do szkoły i przedszkola, tęsknie spoglądamy na Czerwone Wierchy.
W końcu nadchodzi weekend, rano wita nas słońce... Młodsza ląduje pod opieką babci, a my szybko pakujemy plecaki, namawiamy znajomych z zaprzyjaźnionym dziewięciolatkiem i w wzmocnionym składzie ruszamy szlakiem na Małołączniak.
Jest 9 rano, a przed nami cały, długi dzień w górach...
Szlak zaczyna się u wylotu doliny Małej Łąki. W kilkanaście minut dochodzimy do rozgałęzienia tras i po dwudziestu minutach (zdecydowanie pod górę) docieramy na Przysłup Miętusi.
To jedno z naszych ulubionych miejsc na pikniki z dzieciakami. Tu dojdą i bardzo mali turyści, a z polany rozpościera się piękny widok. Jest bezkresna łąka do wybiegania i stoły z ławami do odpoczynku.
Po małym "co nieco", obowiązkowym na wyprawach z dziećmi, ruszamy szlakiem na Małołączniak (na znaku 3 godz.). Wchodzimy w las i powietrze robi się wyjątkowo gęste i duszne. Ścieżka malowniczo prowadzi nas pod górę i nasze tempo zdecydowanie zwalnia. Dzieciaki marudzą, ale fakt, że czeka na nich wspinanie się po łańcuchach jakoś pcha do przodu.
W końcu las się kończy i przed nami wyrasta kamienisty żleb. Pionowo do góry, ale dla dzieciaków ciekawie. Po drodze trzy łańcuchy do pokonania (zdecydowanie lepiej pokonać tę trasę z dziećmi do góry). W końcu jest zabawa :
Po 4 godzinach docieramy na szczyt, a tu czeka na nas zmiana pogody. Czarne chmury zbierają się nad górami i potwornie wieje, ale widoki jak w teatrze. Dzieciaki spisują się zadziwiająco dzielnie, a my pospieszani wiatrem i zimnem maszerujemy na Kopę Kondracką. Tu idzie się nam sprawniej, bo dookoła przepiękne panoramy.
Z Kopy już tylko droga w dół, na przełęcz Pod Kopą Kondracką, a dalej na Halę Kondratową i do Kuźnic. Niestety mamy już trochę kilometrów w nogach i schodzenie po kamiennych stopniach z naszą dziewięciolatką trwa wieczność... Gra w zagadki, perspektywa coca-coli w schronisku pozwala nam w końcu dotrzeć na Halę.
Tutaj zaskakuje nas tłum turystów i śmietniki pełne porozwalanych wokół śmieci ! Szkoda, bo liczyliśmy na miły oddech po przepięknej wyprawie. Młoda jednak obiecanej coca-coli nie odpuszcza i zostajemy zmuszeni do odstania swojego w kolejce... na szczęście krótko. 
Zejście do Kuźnic to już droga przez mękę. Młoda nawet nie marudzi, ale schodzi bardzo, bardzo wolno, a zmrok dookoła zapada. Trzeba jak za dawnych, wczesnodziecięcych czasów zagadywać, trzymać za rękę, grać w gry słowne wszelakie...
O 19 docieramy do domu. Tego dnia nie nikt nie ma problemu z zaśnięciem.
Następnego dnia rano budzi nas słońce i słyszymy : To gdzie dziś idziemy ? 
Ale o tym w następnym wpisie...





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz